- Kategorie:
- >100 km.7
- Nie sam.6
- Terra incognita.5
Wpisy archiwalne w kategorii
>100 km
Dystans całkowity: | 839.90 km (w terenie 38.00 km; 4.52%) |
Czas w ruchu: | 41:43 |
Średnia prędkość: | 20.13 km/h |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 119.99 km i 5h 57m |
Więcej statystyk |
Na Wyszków!
Sobota, 4 czerwca 2016 | dodano: 06.06.2016Kategoria >100 km, Nie sam, Terra incognita
Osiem miesięcy niejeżdżenia zrobiło swoje. Powrót do formy sprzed roku lub dwóch okazuje się być ciężką pracą. O ile nie miałem problemów z powrotem do krótkich dystansów, o tyle wyjazd do Wyszkowa był próbą długodystansową, nie do końca zaliczoną.
Plany były ambitne, snute przez tydzień w pracy. Z Wyszkowa mieliśmy polecieć do Serocka, a stamtąd do Wieliszewa, do SKM lub jeszcze dalej, bo do domu. Skończyło się na zrealizowaniu planu w ~66%. Pod Wyszkowem dopadła nas burza, na szczęście krótka i niegroźna. Niebo za to przez długo pozostawało ciemnogranatowe.
Zaczęły się we mnie lęgnąć obawy, czy podołam takiemu dystansowi. Po odbiciu z Wyszkowa w stronę Serocka nie byłoby już odwrotu. Musiałbym dojechać, więc zdecydowałem się na wariant asekurancki, czyli pociąg z Wyszkowa do Tłuszcza i przesiadka do Warszawy. Tak na marginesie: czy jazda po peronie w Tłuszczu może być uznana za zaliczenie gminy? ;)
Po raz pierwszy jechałem w towarzystwie innym niż własne dziecko. Przed wyjazdem miałem obiekcje związane ze wspólną jazdą, ze zgraniem się, ale pierwsze kilometry rozwiały je. Było całkiem nieźle. I co najważniejsze, gdyby nie KolegaZPracy nie ruszyłbym się na taki dystans. Skończyłoby się na kilkunastu kilometrach w pobliżu domu, bez odkrywania ziem dotychczas nieznanych, a opisywanych przez zarazka. Wyruszając w drogę, wiedziałem, że na pewno chcę zobaczyć "kieszonkowy most aliancki". Do tego miejsca dojazd był całkiem prosty, a potem improwizowaliśmy, zależnie od potrzeb.
Gdy za Stanisławowem zjechaliśmy z asfaltu, od razu zrobiło się przyjemnie.
Droga prowadząca do Izabelina
W pieknych okolicznościach przyrody, przy mocno grzejącym słoneczku ukazał się nam pierwszy z celów wyjazdu. Most Baileya.
A pod nim Czarna.
Po kanapce dalej przed siebie improwizować. Lasy, piachy, ślepe uliczki.
Tak się skończyła droga, nim sprawdziliśmy, że się kończy i skończyło się odwrotem.
Zdaje się, że trafiliśmy na budowę gazociągu. Tylu i tak wielkich karp jeszcze nie widziałem.
Pod GSem stał typowy wiejski rower, z bardzo dobrze zakonserwowanym napędem.
Dalej improwizowana droga wiodła nas przez pola, lasy i piachy. Opony, okazało się, że się w ogóle nie nadają do jazdy po piaskach. Wąskie, SmartSam w wersji slick, tylna Vittoria, nie dawały rady. Cały czas kierownica mi uciekała, a tył zrywał. Nawet przełozenie 1:1 nie pomogło. Nie dałem rady i podziwiałem las spacerując. Połowę sił straciłem walcząc z piachem. I być może to miało wpływ na zmniejszenie mojego zasięgu. Po paru kilometrach piasku, nastały wreszcie wyczekiwane asfalty i pierwsza gmina tego dnia do kolekcji.
Kawałek przed Kuligowem wypatrzyliśmy chyba kapliczkę, ze złamanym krzyżem.
Pocztówka znad Bugu. Prawdopodobnie Słopsk.
I na koniec koniec burzowej pogody, koniec trasy, ale nie koniec kilometrów.
Pociągiem do Tłuszcza.
Sakwiarz po lewej pił piwo i śmierdział.
Na Wileńskiej podziękowałem KoledzeZPracy za zmobilizowanie mnie i za cały dzisiejszy dzień, bo warto było się ruszyć gdzieś dalej. Powrót do domu dużo mniej przyjemny, niż jazda po cichych wioskach. Jechałem trochę naokoło, bo chciałem dociągnąć do 100 km i po dojechaniu na Bemowo brakowało mi jeszcze 6 km. Dokręciłem je plącząc się po okolicy. O dziwo, całe dotychczasowe zmęczenie gdzieś odeszło i bez żadnego wysiłku dociągnąłem do setki.
A to Maciek, który mnie zmobilizował.
Tędy się pociłem, przedzierałem przez lasy, piaski i dziurawe drogi betonowe:
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Plany były ambitne, snute przez tydzień w pracy. Z Wyszkowa mieliśmy polecieć do Serocka, a stamtąd do Wieliszewa, do SKM lub jeszcze dalej, bo do domu. Skończyło się na zrealizowaniu planu w ~66%. Pod Wyszkowem dopadła nas burza, na szczęście krótka i niegroźna. Niebo za to przez długo pozostawało ciemnogranatowe.
Zaczęły się we mnie lęgnąć obawy, czy podołam takiemu dystansowi. Po odbiciu z Wyszkowa w stronę Serocka nie byłoby już odwrotu. Musiałbym dojechać, więc zdecydowałem się na wariant asekurancki, czyli pociąg z Wyszkowa do Tłuszcza i przesiadka do Warszawy. Tak na marginesie: czy jazda po peronie w Tłuszczu może być uznana za zaliczenie gminy? ;)
Po raz pierwszy jechałem w towarzystwie innym niż własne dziecko. Przed wyjazdem miałem obiekcje związane ze wspólną jazdą, ze zgraniem się, ale pierwsze kilometry rozwiały je. Było całkiem nieźle. I co najważniejsze, gdyby nie KolegaZPracy nie ruszyłbym się na taki dystans. Skończyłoby się na kilkunastu kilometrach w pobliżu domu, bez odkrywania ziem dotychczas nieznanych, a opisywanych przez zarazka. Wyruszając w drogę, wiedziałem, że na pewno chcę zobaczyć "kieszonkowy most aliancki". Do tego miejsca dojazd był całkiem prosty, a potem improwizowaliśmy, zależnie od potrzeb.
Gdy za Stanisławowem zjechaliśmy z asfaltu, od razu zrobiło się przyjemnie.
Droga prowadząca do Izabelina
W pieknych okolicznościach przyrody, przy mocno grzejącym słoneczku ukazał się nam pierwszy z celów wyjazdu. Most Baileya.
A pod nim Czarna.
Po kanapce dalej przed siebie improwizować. Lasy, piachy, ślepe uliczki.
Tak się skończyła droga, nim sprawdziliśmy, że się kończy i skończyło się odwrotem.
Zdaje się, że trafiliśmy na budowę gazociągu. Tylu i tak wielkich karp jeszcze nie widziałem.
Pod GSem stał typowy wiejski rower, z bardzo dobrze zakonserwowanym napędem.
Dalej improwizowana droga wiodła nas przez pola, lasy i piachy. Opony, okazało się, że się w ogóle nie nadają do jazdy po piaskach. Wąskie, SmartSam w wersji slick, tylna Vittoria, nie dawały rady. Cały czas kierownica mi uciekała, a tył zrywał. Nawet przełozenie 1:1 nie pomogło. Nie dałem rady i podziwiałem las spacerując. Połowę sił straciłem walcząc z piachem. I być może to miało wpływ na zmniejszenie mojego zasięgu. Po paru kilometrach piasku, nastały wreszcie wyczekiwane asfalty i pierwsza gmina tego dnia do kolekcji.
Kawałek przed Kuligowem wypatrzyliśmy chyba kapliczkę, ze złamanym krzyżem.
Pocztówka znad Bugu. Prawdopodobnie Słopsk.
I na koniec koniec burzowej pogody, koniec trasy, ale nie koniec kilometrów.
Pociągiem do Tłuszcza.
Sakwiarz po lewej pił piwo i śmierdział.
Na Wileńskiej podziękowałem KoledzeZPracy za zmobilizowanie mnie i za cały dzisiejszy dzień, bo warto było się ruszyć gdzieś dalej. Powrót do domu dużo mniej przyjemny, niż jazda po cichych wioskach. Jechałem trochę naokoło, bo chciałem dociągnąć do 100 km i po dojechaniu na Bemowo brakowało mi jeszcze 6 km. Dokręciłem je plącząc się po okolicy. O dziwo, całe dotychczasowe zmęczenie gdzieś odeszło i bez żadnego wysiłku dociągnąłem do setki.
A to Maciek, który mnie zmobilizował.
Tędy się pociłem, przedzierałem przez lasy, piaski i dziurawe drogi betonowe:
Rower:Merida Crossway 10 V
Dane wycieczki:
100.46 km (14.00 km teren), czas: 05:10 h, avg:19.44 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Między NDM i Plońskiem
Piątek, 29 sierpnia 2014 | dodano: 07.09.2014Kategoria >100 km
Tyłek przestał boleć, więc wyruszyłem. Tym razm wybór padł na okolice NDM i Płońska. Po kociewskich jazdach dzisiejsza mazowiecka była całkiem na luzie. Nawet tempo miałem emeryckie. Może musiałem się rozjeździć po tygodniowej przerwie? Do NDM droga prosta i nudna. Nie chciałem jechać dookoła Nowego Dworu, więc w Kazuniu czekała na mnie atrakcja w postaci wnoszenia roweru po stromych schodach wiodących na most.
Asfalt na mostowym chodniku ma bardzo ciekawą fakturę nawierzchnni. Cała jest upstrzona księżycowymi kraterami, niektóre są wysokości kilkunastu centymetrów. Są tak gęsto rozsiane, że nie sposób ich ominąć. Po drugiej stronie mostu rower zniosłem po stromej ścieżce i pomknąłem do Zakroczymia. Uderzyłomnie, że całe miasteczko jest aromatyzowane. Pachniało cebulą. W Zakroczymiu w ciekawy sposób poprawiono statystyki "budowy" dróg rowerowych. Mianowicie na poboczu naklejone zostały znaki C13/16 i już droga dla rowerów gotowa :). Po minięciu Zakroczymia poleciałem w stronę Płońska, podziwiając tamtejsze wioski i drogi bogate w zakręty. Wydaje mi się, że zarządcy dróg są przekonani, że tylko tubylcy tam jeżdżą. Przez ok. 40 km. natrafiłem na tylko dwa drogowskazy, w dodatku na jednym skrzyżowaniu.Gdyby nie atlas, moja trasa byłaby loterią.W Naborowie trafiłem na topolę o sylwetce dębu, mającą w pierścienicy ze dwa metry średnicy. Została złamana przez wiatr na wysokości paru metrów przez co stała się niższa. Potem pojawiły się odrosty sprawiające, że nie jest smukła, lecz rozłożysta. Po parudziesięciu metrach, po lewej stronie kolejne dziwo. Tym razem sama skorupa pnia po podobnej topoli.Pusta w środku, na zewnątrz bardzo parchata i pełna dziupli. Następnie skierowałem się do Kroczewa i wracałem wzdłuż "7".
Po ponownym zawitaniu do Zakroczymia, czyli po mniej więcej 70 km. stwierdziłem, że znowu zad mnie solidnie boli. Co jest, do cholery? Dotychczas nie miałem takich problemów. Czasem lekko pobolewał, ale był to ból pomijalny. Teraz był wyjątkowo dający się we znaki, tak, że znowu musiałem robić postoje co chwilę. Mimo bólu do domu wróciłem uśmiechnięty.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Asfalt na mostowym chodniku ma bardzo ciekawą fakturę nawierzchnni. Cała jest upstrzona księżycowymi kraterami, niektóre są wysokości kilkunastu centymetrów. Są tak gęsto rozsiane, że nie sposób ich ominąć. Po drugiej stronie mostu rower zniosłem po stromej ścieżce i pomknąłem do Zakroczymia. Uderzyłomnie, że całe miasteczko jest aromatyzowane. Pachniało cebulą. W Zakroczymiu w ciekawy sposób poprawiono statystyki "budowy" dróg rowerowych. Mianowicie na poboczu naklejone zostały znaki C13/16 i już droga dla rowerów gotowa :). Po minięciu Zakroczymia poleciałem w stronę Płońska, podziwiając tamtejsze wioski i drogi bogate w zakręty. Wydaje mi się, że zarządcy dróg są przekonani, że tylko tubylcy tam jeżdżą. Przez ok. 40 km. natrafiłem na tylko dwa drogowskazy, w dodatku na jednym skrzyżowaniu.Gdyby nie atlas, moja trasa byłaby loterią.W Naborowie trafiłem na topolę o sylwetce dębu, mającą w pierścienicy ze dwa metry średnicy. Została złamana przez wiatr na wysokości paru metrów przez co stała się niższa. Potem pojawiły się odrosty sprawiające, że nie jest smukła, lecz rozłożysta. Po parudziesięciu metrach, po lewej stronie kolejne dziwo. Tym razem sama skorupa pnia po podobnej topoli.Pusta w środku, na zewnątrz bardzo parchata i pełna dziupli. Następnie skierowałem się do Kroczewa i wracałem wzdłuż "7".
Po ponownym zawitaniu do Zakroczymia, czyli po mniej więcej 70 km. stwierdziłem, że znowu zad mnie solidnie boli. Co jest, do cholery? Dotychczas nie miałem takich problemów. Czasem lekko pobolewał, ale był to ból pomijalny. Teraz był wyjątkowo dający się we znaki, tak, że znowu musiałem robić postoje co chwilę. Mimo bólu do domu wróciłem uśmiechnięty.
Rower:Merida Crossway 10 V
Dane wycieczki:
105.25 km (0.00 km teren), czas: 05:18 h, avg:19.86 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Urlop: Zblewo-Osieczna-Śliwice-Czersk-Skarszewy
Piątek, 22 sierpnia 2014 | dodano: 06.09.2014Kategoria >100 km
O górkach, które mnie czekały dzisiaj myślałem z uśmiechem. Po wczorajszej wycieczce wydawały się zmarszczkami. I z takim nastawieniem wyruszyłem w drogę. Znowu wycieczka na poły sentymentalna, ze względu na Starzyska koło Osieczny. Byłem tam na obozie w 1988 i tak jak poprzednio chciałem zwiedzić tę okolicę. Liczyłem, że będąc wypoczętym pojadę najpierw pod wiatr, znowu południowo-zachodni, a następnie powrót będzie z wiatrem w plecy. O, jakże się srodze zawiodłem. Część pierwsza planu została wykonana w 100%. Tak dmuchało, że jadąc po płaskim w Pinczynie nie mogłem przekroczyć 12km/h, a pod górkę turlałem się 8km/h. Za Zblewem zaczęły się lasy i mocno stłumiły podmuchy wiatru. Od Borzechowa droga się wypłaszczyła, więc jazda stała się łatwiejsza.
Otoczone lasem długie proste z niezłym asfaltem, były tym o co mi chodziło. Jechało się bardzo przyjemnie aż do Odcinka między Śliwicami i Czerskiem. Tam okazało się, że siodełko tak mnie boli, że nie jestem w stanie dłużej usiedzieć. Długi postój pomógł na niedługo. Co kilka kilometrów musiałem robić parominutowe postoje, bo nie wyrabiałem. A to dopiero ledwo połowa drogi za mną! Na dłużej pomogło wsadzenie żelowanej rękawiczki w spodnie, celem osłonięcia bolących miejsc. Gdy już jechałem z Czerska w kierunku Starogardu zauważyłem, że wiatru nie ma! A przecież miał mi pomóc w drodze powrotnej. Ale cóż począć? Zdałem się na swoje bolące od niedawna łydki i śmigałem przed siebie krajówką 22.
W Zblewie są zamontowane światła. Ustawiłem się na pasie do skrętu w lewo, przeczekałem trzy cykle i nie doczekałem się zielonego. Po rozejrzeniu i nie znalezieniu żadnego czujnika- ani w asfalcie ani przy sygnalizatorach, sprawdziłem czy nic nie nadjeżdża i przejechałem na czerwonym.
Wróciłem tak zmęczony, że aż się nie spodziewałem. Nie miałem siły, by dokręcić, brakujące do ładnego dystansu, 30m. Zmęczenie nie wzięło góry nad zadowoleniem.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Otoczone lasem długie proste z niezłym asfaltem, były tym o co mi chodziło. Jechało się bardzo przyjemnie aż do Odcinka między Śliwicami i Czerskiem. Tam okazało się, że siodełko tak mnie boli, że nie jestem w stanie dłużej usiedzieć. Długi postój pomógł na niedługo. Co kilka kilometrów musiałem robić parominutowe postoje, bo nie wyrabiałem. A to dopiero ledwo połowa drogi za mną! Na dłużej pomogło wsadzenie żelowanej rękawiczki w spodnie, celem osłonięcia bolących miejsc. Gdy już jechałem z Czerska w kierunku Starogardu zauważyłem, że wiatru nie ma! A przecież miał mi pomóc w drodze powrotnej. Ale cóż począć? Zdałem się na swoje bolące od niedawna łydki i śmigałem przed siebie krajówką 22.
W Zblewie są zamontowane światła. Ustawiłem się na pasie do skrętu w lewo, przeczekałem trzy cykle i nie doczekałem się zielonego. Po rozejrzeniu i nie znalezieniu żadnego czujnika- ani w asfalcie ani przy sygnalizatorach, sprawdziłem czy nic nie nadjeżdża i przejechałem na czerwonym.
Wróciłem tak zmęczony, że aż się nie spodziewałem. Nie miałem siły, by dokręcić, brakujące do ładnego dystansu, 30m. Zmęczenie nie wzięło góry nad zadowoleniem.
Rower:Merida Crossway 10 V
Dane wycieczki:
122.97 km (0.00 km teren), czas: 05:53 h, avg:20.90 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Urlop: Wdzydze-Kościerzyna
Wtorek, 19 sierpnia 2014 | dodano: 06.09.2014Kategoria >100 km
Jako, że w tym roku nie udało się pojechać w Bory Tucholskie na dłużej, wykorzystałem fakt, iż rowerem mam całkiem niedaleko i odbyłem podróż sentymentalną. W latach 85 i 89 byłem na obozach w Głuchym Borze, a w 87 w Grzybowie nad jeziorem Sominko. Nie same miejsca obozów były moim celem, lecz okolica. Myślę, że po ćwierć wieku nie rozpoznałbym miejsca w lesie, w którym mieliśmy rozbite namioty. Początek trasy dobrze pagórkowaty, czasami szutrowaty, z zachodnim wiatrem prosto w gębę dały mi mocno popalić. Takie warunki miałem przez 35 km.
Widoczki między Czarnocinem a Jaroszowem. Notabene taką pogodę mieliśmy przez cały pobyt.
I pomyśleć, że jeszcze rok temu, wahałem się, czy z powodu wiatru nie jechać do pracy samochodem. A tu, proszę, 35 km zaliczone i dalej przed siebie i co ważniejsze- zadowolony!
Mniej więcej od granicy Borów wiatr ustał i zaczęło świecić piękne słońce. Od razu inna jazda się zaczęła, a kilometry niemal same leciały.
Dopiero w Kościerzynie zakaz jazdy rowerami, a tym samym wyboisto-piesza DDR mnie pohamowała. Podziwiałem korek w Kościerzynie (jak przed Zachodnim), cieszyłem się, że jestem dużo szybszy, słuchałem dopingu: "Ej, ty, zmień przerzutkę" gdy podjeżdżałem na wiadukt, szukałem drogowskazów z drogą nr 221. Gdy znalazłem to skręciłem i poczułem się zniesmaczony stanem drogi: przy krawędzi wyboista, czasem dziurawa, więc początkowo trzymałem się metr od krawędzi. Na szczęście długo tak nie było. Może po dwóch kilometrach asfalt się wygładził, a ruch zmalał zauważalnie. Od Nowej Karczmy wróciły górki, widoki na pola za zbelowaną słomą, nieduże lasy, jeziorka...Cudowne oderwanie od Warszawy.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Widoczki między Czarnocinem a Jaroszowem. Notabene taką pogodę mieliśmy przez cały pobyt.
I pomyśleć, że jeszcze rok temu, wahałem się, czy z powodu wiatru nie jechać do pracy samochodem. A tu, proszę, 35 km zaliczone i dalej przed siebie i co ważniejsze- zadowolony!
Mniej więcej od granicy Borów wiatr ustał i zaczęło świecić piękne słońce. Od razu inna jazda się zaczęła, a kilometry niemal same leciały.
Dopiero w Kościerzynie zakaz jazdy rowerami, a tym samym wyboisto-piesza DDR mnie pohamowała. Podziwiałem korek w Kościerzynie (jak przed Zachodnim), cieszyłem się, że jestem dużo szybszy, słuchałem dopingu: "Ej, ty, zmień przerzutkę" gdy podjeżdżałem na wiadukt, szukałem drogowskazów z drogą nr 221. Gdy znalazłem to skręciłem i poczułem się zniesmaczony stanem drogi: przy krawędzi wyboista, czasem dziurawa, więc początkowo trzymałem się metr od krawędzi. Na szczęście długo tak nie było. Może po dwóch kilometrach asfalt się wygładził, a ruch zmalał zauważalnie. Od Nowej Karczmy wróciły górki, widoki na pola za zbelowaną słomą, nieduże lasy, jeziorka...Cudowne oderwanie od Warszawy.
Rower:Merida Crossway 10 V
Dane wycieczki:
101.36 km (0.00 km teren), czas: 05:14 h, avg:19.37 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dookoła Puszczy Kampinoskiej
Sobota, 28 czerwca 2014 | dodano: 29.06.2014Kategoria >100 km
Nie wiało tak mocno jak w zeszłym tygodniu, więc teraz udało mi się zrealizować plan sprzed tygodnia :) . Początek drogi jak zawsze, czyli Księżycowa, zwałka, Lasek Bemowski i już asfaltami do Babic. I tu mnie naszło pierwsze zwątpienie: czy nie dmucha za mocno?- pomyślałem. I od razu sobie odpowiedziałem, że będę jechał przed siebie, realizując zamierzenia, a najwyżej zawrócę i wówczas wiatr będzie dął w plecy. W Babicach skręt w drogę 580 do Sochaczewa i przed siebie, czasami tylko z wiatrem w gębę. Ruchu dużego nie było i tak sobie śmigałem trzymając tempo ok. 23-25 km/h.
Teraz mała dygresja: chciałbym podziękować Hipkowi za jego wpisy traktujące o jeździe ulicami, a nie krzywymi ddrami lub chodnikami. Okazały się dla mnie bardzo przekonujące oraz motywujące. Rzeczywistość( już dawno temu, ale dopiero teraz składam podziękowania) okazała się dużo bardziej sympatyczna niż moje wyobrażenie. Nikt nie wyprzedzał mnie na gazetę, nie trąbił. Jednym słowem pelna kultura. Przekonałeś mnie do jeszcze jednej rzeczy, a mianowicie jazdy w deszczu- rzeczywiście nic strasznego. Dzięki Hipku!
Pierwszy postój(krótki) zrobiłem na końcu Zaborowa. Przerwa techniczna + piciu i dalej w drogę. Drugi, trochę dłuższy postój wypadł w Masance (Maszynce) i był uprzyjemniany przez tubylca, lat ca 90, głuchego. Postanowił przeprowadzić kampanię proalkoholową. Zaczął przekonywanie od pytań o piwo, następnie wino, wódka... Ze zdziwienia nie mógł wyjść, gdy dotarło, że ja w ogóle nie piję. Skwitował naszą rozmowę stwierdzeniem, że człowiekowi zasmakuje, potem się spodoba a w końcu tak zaczyna ciągnąć, że przyjemnie jest się napić. Ot, co. Podtrułem się płynna nikotyną i w drogę.
W Sochaczeiwe miałem lekko z górki i wiatr w plecy, więc licznik pokazał 38 km/h. Po koszmarnych wybojach na przejeździe wąskotorówki przeprawiłem się przez Bzurę po raz pierwszy. Pojechałem w stronę Witkowic przez Mistrzewice. Tutaj Bzurę pokonałem dwa razy: na drugą stronę mostu i z powrotem. Wyjąłem aparat SonyEricsson W200i i zrobiłem jedyne zdjęcie z wycieczki:
W Witkowicach przedostałem się na drugi brzeg Bzury już definitywnie, tym razem przez most stalowy. Na dłuższy postój nie zdecydowałem się, bo za mocno wiało. Przejechałem do Brochowa obejrzeć słynny warowny kościół i nieopodal miałem przerwę. Wypadła na 64 kilometrze, czyli circa about w połowie trasy. Do Śladowa jechało się przyjemnie i szybko, gdyż wiatr miałem centralnie w plecy. Po skręcie na wschód zaczęła się trudniejsza część. W twarz wiało cały czas, raz słabiej, raz mocniej. I tak sobie kręciłem aż do Grochali, gdy obejrzałem się i ...zamarłem, ujrzawszy za sobą czarne niebo. Po kilku chwilach było słychać głuche dudnienie, ale jeszcze nic nie padało. Pierwsze, chwilowe krople spadły na mnie w Cybulicach. Skręciłem na Jesionkę i burza mnie dopadła. Szybciorem wyciągnąłem ciuchy p-deszczowe z plecaka i dalej do Warszawy. A burza nie okazała się całkiem złośliwa, ponieważ wiatr miałem w plecy, a więc mogłem gnać i w twarz deszcz nie zacinał. Dognałem do przystanku PKS przy "7" i kopara mi opadła, bo pod dachem tłoczno. Ja się zmieściłem, ale rower mókł, biedaczysko. Nieplanowana przerwa w podróży trwała ok. pół godziny. Odczekałem, aż całkiem przestanie padać i w niecałą godzinę byłem w domu. Buty mogłem wyżymać, ale banan z facjaty nie schodził.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Teraz mała dygresja: chciałbym podziękować Hipkowi za jego wpisy traktujące o jeździe ulicami, a nie krzywymi ddrami lub chodnikami. Okazały się dla mnie bardzo przekonujące oraz motywujące. Rzeczywistość( już dawno temu, ale dopiero teraz składam podziękowania) okazała się dużo bardziej sympatyczna niż moje wyobrażenie. Nikt nie wyprzedzał mnie na gazetę, nie trąbił. Jednym słowem pelna kultura. Przekonałeś mnie do jeszcze jednej rzeczy, a mianowicie jazdy w deszczu- rzeczywiście nic strasznego. Dzięki Hipku!
Pierwszy postój(krótki) zrobiłem na końcu Zaborowa. Przerwa techniczna + piciu i dalej w drogę. Drugi, trochę dłuższy postój wypadł w Masance (Maszynce) i był uprzyjemniany przez tubylca, lat ca 90, głuchego. Postanowił przeprowadzić kampanię proalkoholową. Zaczął przekonywanie od pytań o piwo, następnie wino, wódka... Ze zdziwienia nie mógł wyjść, gdy dotarło, że ja w ogóle nie piję. Skwitował naszą rozmowę stwierdzeniem, że człowiekowi zasmakuje, potem się spodoba a w końcu tak zaczyna ciągnąć, że przyjemnie jest się napić. Ot, co. Podtrułem się płynna nikotyną i w drogę.
W Sochaczeiwe miałem lekko z górki i wiatr w plecy, więc licznik pokazał 38 km/h. Po koszmarnych wybojach na przejeździe wąskotorówki przeprawiłem się przez Bzurę po raz pierwszy. Pojechałem w stronę Witkowic przez Mistrzewice. Tutaj Bzurę pokonałem dwa razy: na drugą stronę mostu i z powrotem. Wyjąłem aparat SonyEricsson W200i i zrobiłem jedyne zdjęcie z wycieczki:
W Witkowicach przedostałem się na drugi brzeg Bzury już definitywnie, tym razem przez most stalowy. Na dłuższy postój nie zdecydowałem się, bo za mocno wiało. Przejechałem do Brochowa obejrzeć słynny warowny kościół i nieopodal miałem przerwę. Wypadła na 64 kilometrze, czyli circa about w połowie trasy. Do Śladowa jechało się przyjemnie i szybko, gdyż wiatr miałem centralnie w plecy. Po skręcie na wschód zaczęła się trudniejsza część. W twarz wiało cały czas, raz słabiej, raz mocniej. I tak sobie kręciłem aż do Grochali, gdy obejrzałem się i ...zamarłem, ujrzawszy za sobą czarne niebo. Po kilku chwilach było słychać głuche dudnienie, ale jeszcze nic nie padało. Pierwsze, chwilowe krople spadły na mnie w Cybulicach. Skręciłem na Jesionkę i burza mnie dopadła. Szybciorem wyciągnąłem ciuchy p-deszczowe z plecaka i dalej do Warszawy. A burza nie okazała się całkiem złośliwa, ponieważ wiatr miałem w plecy, a więc mogłem gnać i w twarz deszcz nie zacinał. Dognałem do przystanku PKS przy "7" i kopara mi opadła, bo pod dachem tłoczno. Ja się zmieściłem, ale rower mókł, biedaczysko. Nieplanowana przerwa w podróży trwała ok. pół godziny. Odczekałem, aż całkiem przestanie padać i w niecałą godzinę byłem w domu. Buty mogłem wyżymać, ale banan z facjaty nie schodził.
Rower:Merida Crossway 10 V
Dane wycieczki:
131.08 km (0.00 km teren), czas: 05:56 h, avg:22.09 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Garwolin w obie strony.
Sobota, 17 maja 2014 | dodano: 17.05.2014Kategoria >100 km
Zmokłem i siedzisko mię boli.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rower:Merida Crossway 10 V
Dane wycieczki:
150.33 km (16.00 km teren), czas: 07:41 h, avg:19.57 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
1. maja uczczony życiowym rekordem
Czwartek, 1 maja 2014 | dodano: 02.05.2014Kategoria >100 km
Być może na tle innych taki dystans wypada blado, ale po raz pierwszy przekroczyłem magiczną setkę. I jestem z siebie dumny!
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rower:
Dane wycieczki:
128.45 km (8.00 km teren), czas: 06:31 h, avg:19.71 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)