- Kategorie:
- >100 km.7
- Nie sam.6
- Terra incognita.5
Dookoła Puszczy Kampinoskiej
Sobota, 28 czerwca 2014 | dodano: 29.06.2014Kategoria >100 km
Nie wiało tak mocno jak w zeszłym tygodniu, więc teraz udało mi się zrealizować plan sprzed tygodnia :) . Początek drogi jak zawsze, czyli Księżycowa, zwałka, Lasek Bemowski i już asfaltami do Babic. I tu mnie naszło pierwsze zwątpienie: czy nie dmucha za mocno?- pomyślałem. I od razu sobie odpowiedziałem, że będę jechał przed siebie, realizując zamierzenia, a najwyżej zawrócę i wówczas wiatr będzie dął w plecy. W Babicach skręt w drogę 580 do Sochaczewa i przed siebie, czasami tylko z wiatrem w gębę. Ruchu dużego nie było i tak sobie śmigałem trzymając tempo ok. 23-25 km/h.
Teraz mała dygresja: chciałbym podziękować Hipkowi za jego wpisy traktujące o jeździe ulicami, a nie krzywymi ddrami lub chodnikami. Okazały się dla mnie bardzo przekonujące oraz motywujące. Rzeczywistość( już dawno temu, ale dopiero teraz składam podziękowania) okazała się dużo bardziej sympatyczna niż moje wyobrażenie. Nikt nie wyprzedzał mnie na gazetę, nie trąbił. Jednym słowem pelna kultura. Przekonałeś mnie do jeszcze jednej rzeczy, a mianowicie jazdy w deszczu- rzeczywiście nic strasznego. Dzięki Hipku!
Pierwszy postój(krótki) zrobiłem na końcu Zaborowa. Przerwa techniczna + piciu i dalej w drogę. Drugi, trochę dłuższy postój wypadł w Masance (Maszynce) i był uprzyjemniany przez tubylca, lat ca 90, głuchego. Postanowił przeprowadzić kampanię proalkoholową. Zaczął przekonywanie od pytań o piwo, następnie wino, wódka... Ze zdziwienia nie mógł wyjść, gdy dotarło, że ja w ogóle nie piję. Skwitował naszą rozmowę stwierdzeniem, że człowiekowi zasmakuje, potem się spodoba a w końcu tak zaczyna ciągnąć, że przyjemnie jest się napić. Ot, co. Podtrułem się płynna nikotyną i w drogę.
W Sochaczeiwe miałem lekko z górki i wiatr w plecy, więc licznik pokazał 38 km/h. Po koszmarnych wybojach na przejeździe wąskotorówki przeprawiłem się przez Bzurę po raz pierwszy. Pojechałem w stronę Witkowic przez Mistrzewice. Tutaj Bzurę pokonałem dwa razy: na drugą stronę mostu i z powrotem. Wyjąłem aparat SonyEricsson W200i i zrobiłem jedyne zdjęcie z wycieczki:
W Witkowicach przedostałem się na drugi brzeg Bzury już definitywnie, tym razem przez most stalowy. Na dłuższy postój nie zdecydowałem się, bo za mocno wiało. Przejechałem do Brochowa obejrzeć słynny warowny kościół i nieopodal miałem przerwę. Wypadła na 64 kilometrze, czyli circa about w połowie trasy. Do Śladowa jechało się przyjemnie i szybko, gdyż wiatr miałem centralnie w plecy. Po skręcie na wschód zaczęła się trudniejsza część. W twarz wiało cały czas, raz słabiej, raz mocniej. I tak sobie kręciłem aż do Grochali, gdy obejrzałem się i ...zamarłem, ujrzawszy za sobą czarne niebo. Po kilku chwilach było słychać głuche dudnienie, ale jeszcze nic nie padało. Pierwsze, chwilowe krople spadły na mnie w Cybulicach. Skręciłem na Jesionkę i burza mnie dopadła. Szybciorem wyciągnąłem ciuchy p-deszczowe z plecaka i dalej do Warszawy. A burza nie okazała się całkiem złośliwa, ponieważ wiatr miałem w plecy, a więc mogłem gnać i w twarz deszcz nie zacinał. Dognałem do przystanku PKS przy "7" i kopara mi opadła, bo pod dachem tłoczno. Ja się zmieściłem, ale rower mókł, biedaczysko. Nieplanowana przerwa w podróży trwała ok. pół godziny. Odczekałem, aż całkiem przestanie padać i w niecałą godzinę byłem w domu. Buty mogłem wyżymać, ale banan z facjaty nie schodził.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Teraz mała dygresja: chciałbym podziękować Hipkowi za jego wpisy traktujące o jeździe ulicami, a nie krzywymi ddrami lub chodnikami. Okazały się dla mnie bardzo przekonujące oraz motywujące. Rzeczywistość( już dawno temu, ale dopiero teraz składam podziękowania) okazała się dużo bardziej sympatyczna niż moje wyobrażenie. Nikt nie wyprzedzał mnie na gazetę, nie trąbił. Jednym słowem pelna kultura. Przekonałeś mnie do jeszcze jednej rzeczy, a mianowicie jazdy w deszczu- rzeczywiście nic strasznego. Dzięki Hipku!
Pierwszy postój(krótki) zrobiłem na końcu Zaborowa. Przerwa techniczna + piciu i dalej w drogę. Drugi, trochę dłuższy postój wypadł w Masance (Maszynce) i był uprzyjemniany przez tubylca, lat ca 90, głuchego. Postanowił przeprowadzić kampanię proalkoholową. Zaczął przekonywanie od pytań o piwo, następnie wino, wódka... Ze zdziwienia nie mógł wyjść, gdy dotarło, że ja w ogóle nie piję. Skwitował naszą rozmowę stwierdzeniem, że człowiekowi zasmakuje, potem się spodoba a w końcu tak zaczyna ciągnąć, że przyjemnie jest się napić. Ot, co. Podtrułem się płynna nikotyną i w drogę.
W Sochaczeiwe miałem lekko z górki i wiatr w plecy, więc licznik pokazał 38 km/h. Po koszmarnych wybojach na przejeździe wąskotorówki przeprawiłem się przez Bzurę po raz pierwszy. Pojechałem w stronę Witkowic przez Mistrzewice. Tutaj Bzurę pokonałem dwa razy: na drugą stronę mostu i z powrotem. Wyjąłem aparat SonyEricsson W200i i zrobiłem jedyne zdjęcie z wycieczki:
W Witkowicach przedostałem się na drugi brzeg Bzury już definitywnie, tym razem przez most stalowy. Na dłuższy postój nie zdecydowałem się, bo za mocno wiało. Przejechałem do Brochowa obejrzeć słynny warowny kościół i nieopodal miałem przerwę. Wypadła na 64 kilometrze, czyli circa about w połowie trasy. Do Śladowa jechało się przyjemnie i szybko, gdyż wiatr miałem centralnie w plecy. Po skręcie na wschód zaczęła się trudniejsza część. W twarz wiało cały czas, raz słabiej, raz mocniej. I tak sobie kręciłem aż do Grochali, gdy obejrzałem się i ...zamarłem, ujrzawszy za sobą czarne niebo. Po kilku chwilach było słychać głuche dudnienie, ale jeszcze nic nie padało. Pierwsze, chwilowe krople spadły na mnie w Cybulicach. Skręciłem na Jesionkę i burza mnie dopadła. Szybciorem wyciągnąłem ciuchy p-deszczowe z plecaka i dalej do Warszawy. A burza nie okazała się całkiem złośliwa, ponieważ wiatr miałem w plecy, a więc mogłem gnać i w twarz deszcz nie zacinał. Dognałem do przystanku PKS przy "7" i kopara mi opadła, bo pod dachem tłoczno. Ja się zmieściłem, ale rower mókł, biedaczysko. Nieplanowana przerwa w podróży trwała ok. pół godziny. Odczekałem, aż całkiem przestanie padać i w niecałą godzinę byłem w domu. Buty mogłem wyżymać, ale banan z facjaty nie schodził.
Rower:Merida Crossway 10 V
Dane wycieczki:
131.08 km (0.00 km teren), czas: 05:56 h, avg:22.09 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
K o m e n t a r z e
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj